Wstalismy ok 6 rano chcac zobaczyc rybakow wracajacych z polowow. Dopiero tego ranka nasze organizmy przestawily sie z europejskiego na tutejszy czas. Ku naszemu zaskoczeniu cala wies tetnila juz zyciem. Drogi byly pelne motorkow a uliczne bary pelne miejscowych wcinajacych zupe pho. Bylo tu wiele lodzi rybackich nas jednak bardziej zainteresowaly wczesniej nie widziane "lupiny" rybackie. Sa to okragle trzcinowe lodzie o srednicy 2 metrow, uszczelnione czarna masa. Miejscowi poruszaja sie na nich za pomoca przywiazanego do krawedzi jednego wiosla sobie tylko znanym ruchem. Ztych lupin wyrzucaja i zbieraja sieci, a niektore ich rodzaje sciagane sa linami z brzegu. Przejechalismy przez wioske po bocznych uliczkach obserwujac poranne zycie jej mieszkancow. Po czym udalismy sie w kierunku bialych wydm. Te leza 20 km od Mui Ne, aby trafic tam nie bylo latwo. Za to zwiedzilismy dokladnie okolice. Probowalismy pytac kilku osob w wioskach o kierunek, ale zgodnie odpowiadali yes lub rozkladali w niemocy rece. Bylismy w kropce. Znalismy tylko droge ktora mielismy jechac, ale bylo kilka rozjazdow. Widzielismy tez w agencjach zdjecie wydm, ktore byly wielkie i mielismy nadzieje ze zobaczymy je z drogi.Zdjecie to wygladalo na fotomontarz. Za kwiatami lotosu porastajacymi jezioro u podnozy wielkich piaskowych wydm - jak z bajki
Po drodze nie bylo oczywiscie zadnych drogowskazow. Znalezlismy "nasze" lotosowe jezioro, w okolicy bylo widac kilka nieduzych wydm. Ucieszeni ze nie dalismy sie nabrac na taka scieme jak wycieczka za 15 $ jeepem na wydmy, zaczelismy wracac na naszym bzyczku do hotelu. Po chwili na drodze dostrzeglismy kilku bialych w jeepie jadacym w przeciwnym kierunku. Nawrotka i za nimi. Poscig udawal sie tylko przez pierwsze kilometry, ale w koncu znalezlismy wydmy. Ku naszemu zdziwieniu zdjecie z agencji okazalo sie autentyczne. Ostatni etap drogi pokonalismy pieszo. Pod samymi wydmami w lasku przy jeziorze mijalismy fotografowana mloda pare. Przy jeziorze lasek sie konczyl i zaczynala sie "pustynia". Wspinaczka na najwyzsza z wydm posrod odbijajacych swiatlo bilionow krysztalkow piasku, sprawila ze chyba stracilismy po 1 litrze wody kazdy, gdyz bylismy zupelnie nie przygotowani i nie okryci. Na gorze byla grupa 4 osob z jeepa. Popstrykalismy sobie wzajemnie zdjecia i zaczelismy zjezdzanie z wydm przywiezionych przez nich plastikowych plachtach - niezla frajda. Wracajac do hotelu smialismy sie sami z siebie i ze swojego niedowiarstwa co do zdjecia z agencji. Po powrocie do Mui Ne przy obiedzie stwierdzilismy ze poprosimy kierowce zeby wysasdzil nas w Ca Na. Ca Na nie jest przystankiem na trasie autokarow turystycznych. Autokar wyrzucil nas na przedmiesciach Ca Na pod hotelem. Jednak jego chinski wlasciciel zapewnil nas ze hotel jest full. Obok byl osrodek z domkami na plazy, ktory lata swietlnosci mial juz dawno za soba. Obejzylismy domki. poprosilismy o przechowanie plecakow i poszlismy szukac noclegu dalej. Domki byly na plazy i w kiepskim stanie, ale nie to bylo problemem, lecz to ze 20 metro za nimi przebiegala glowna droga Wietnamu laczaca Hanoi z Sajgonem. Poszlismy w kierunku zabudowan. Wzbudzilismy wyrazne zainteresowanie miejscowych - matki obracaly dzieci w nasza strone zeby pokazac ze mozna miec bielsza akore i nie skosne oczy ludzie na motorkach zwalniali by sie przyjzec co my tu robimy.Slepa jak sie pozniej okazalo droga doszlismy do portu.Nikt ...nikt ani slowa po angielsku.Podjechalo tam do nas na motorku dwoch gosci a pasazer zdecydowanym ruchem chwycil mnie na sekunde za przedramie
jakby chcial sprawdzic jego wielkosc.Cos do siebi powiedzieli i odjechali.Wracajac u skuterkowego mechanika , na migi zapytalismy o wypozyczenie skutera.Wyszlo na to ze wraz z kolega podwioza nas do centrum.Po kilku kilometrach gdy zabudowania zaczely sie przerzedzac, okazalo sie ze w centrum to my juz bylismy i byla nim droga do portu.Nastepnym haslem bylo "Ca Na hotel" -"yes"(tak to wiedzielismy- oni nigdy nieodmawiaja ale gdzie nas teraz zawioza????) Kierowcy zawrocili i popedzilismy z powrotemszy lezacego pod busem w kaluzy krwi wietnamczyka nasi driverzy zwolnili nieco. ...podwiezli nas pod hostel chinczyka i osrodek z domkami na plazy.
Noc spedzilismy w domku ,jedyni w osrodku.Jak sie okazalo rano obok stal zamkniety niedawno,podobny osrodek ale wiele mlodszy -kilkuletni potwornie zdewastowany po zamknieciu.Wszystko to wygladalo na administracyjna decyzje o wymazaniu z turystycznej mapy wietnamu miejscowosci Ca Na.Rankiem na plazy zalezlismy piekne wielkie muszle.Niestety woda okazala sie tu niezbyt czysta i zdecydowalismy sie pojechac do Nha Trang-"nurkowej Mekki" Wietnamu.Tam jednak musielismy dotrzec na wlasna reke.Jak sie wczesniej dowiedzielismy mimo ze autobusy na ktore mamy open ticket jedza tendy to stad nas nie wezma.Jedyna osoba rozmawiajaca po angielsku w tej miejscowosci byl chinski wlascilciel hotelu i on wlasnie p[owiedzial nam ze lokalny bus do Nha Trang bedzie okolo 11 .